Dar reszty naszego życia.

Żyjemy w kulturze niedosytu. Nawet nie uświadamiając sobie jak bardzo, dzień po dniu pielęgnujemy to poczucie. Budząc się rano, na dźwięk budzika, niewyspani, ale już na baczność. Wskakując w pędzie w rytm dnia, bo doba oczywiście jest za krótka. Prześlizgując się przez czynności poranne, szybką toaletę, śniadanie, kawę. – „Pa. Do później.” I już… pędzimy. Godziny mijają, a my rozgaszczamy się w naszym poczuciu braku i próbujemy w desperacji łapać sroki za ogony, załatwiając SPRAWY, nie mając chwili, energii i chęci na pielęgnowanie RELACJI. Jesteśmy wiecznie wypompowani! Stale brakuje nam środków i możliwości, a jeśli je mamy, to nie zdążamy w pełni wykorzystać. Wszystko wydaje się być zrobione na pół gwizdka i na aby aby, mija kolejny dzień i ostatecznie kładziemy się spać niezadowoleni, często przytłoczeni negatywnymi emocjami, poczuciem winy, porażki, słabości, z bebechami na wierzchu i łzami pod powiekami, a w ciemnościach kołaczą słowa: „Potrzebuję urlopu! ” „Chcę już emerytury!”

Znacie to z autopsji?

Z pewnością. Większość z nas tak funkcjonuje. Od świtu do zmierzchu w potrzebie, której nie jesteśmy w stanie zaspokoić. Nasz mózg przywykł do komunikatu „muszę jeszcze… !” , a nasze ciało do stanu permanentnego alertu.

Hustle! Hustle! Hustle! Bierz koronę i zasuwaj! Maszeruj, albo zdychaj! Popychamy i przymuszamy swoje ciała i umysły do pośpiechu, do ścigania się z czasem, życiem, z innymi. Tylko po co? Po sławę, pieniądze i nieśmiertelność. Po upragnione, jedyne w swoim rodzaju trofeum – żeby coś znaczyć i po śmierci nie rozwiać się jak pył na wietrze.

No, cóż…

Czy naprawdę jest istotne, że zostanie po nas skrzynia mamony? Nie wydaje mi się, żebyśmy choć trochę mogli uszczknąć z jej zawartości dla poprawy bytu w innych stanach skupienia, już po opuszczeniu ziemskiego padołu? Brodzenie w złocie w czasie teraźniejszym wydaje się równie mało atrakcyjne, bo przecież skarbu należy non stop pilnować, żeby potem móc brodzić. Stale trzeba o nim myśleć, inwestować, pomnażać. Nawet mając pod ręką sztab ludzi. Bogactwo oznacza kontrolę, czujność, brak snu. Wyrzeczenie się siebie dla prosperity. I wówczas, nie wiedząc kiedy, egzystencja zaczyna kręcić się jedynie wokół złotego cielca. Bez żadnych zainteresowań pobocznych.

Oczywiście posiadanie zasobów daje w zamian poczucie bezpieczeństwa, pieniądze na wikt, opierunek, luksusy, zwiedzanie świata, zabezpieczenie w razie choroby, ale zawsze jest to transakcja wiązana, klatka i łańcuchy. Żeby mieć pieniądze, musisz się w ich posiadanie poważnie zaangażować, często kosztem marzeń. A strach przed utratą finansów może zmieść cię siłą huraganu. Dlatego ostatecznie stają się najważniejsze. Posiadanie i dbanie o nie staje się … życiem. Sensem życia. Nie wydaje mi się, żebym chciała tak właśnie spędzać czas. Dziękuję, postoję. Pozostanę przy małym, skromnym BYĆ, zamiast MIEĆ i gromadzeniu bogactw raczej duchowej natury.

Sława?! Upragniona i niebezpieczna. Nie znam wielu osób, które oparłyby się jej urokowi, choć nie pomogła żadnej ze znanych mi gwiazd. Nie pamiętam wielu dzięki sławie szczęśliwszych, a zaczytuję się w ich biografiach pasjami. Wręcz przeciwnie, powodzenie często prowadziło znane osoby na skraj przepaści, do samobójstwa, żałosnej egzystencji w samotności i rozpaczy, depresji, alkoholizmu, szaleństwa…

Sława jest ulotna i kapryśna. Chimeryczna. Zawodna. Zależna od tłuszczy. Zniewala, odbierając intymność, autentyczność, oddech. Choć, przyznam się, rozumiem i czuję siłę, powab i czar fejmu. Odwzorowanie własnej ręki w betonie, czerwony dywan, ściankę, błysk fleszy. Polubienia w dziesiątkach tysięcy. Swoje wyidealizowane, zwielokrotnione odbicie w oczach innych ludzi, achy ochy, wiwaty, oklaski. Autografy. Rozpoznawalność. Powszechne zainteresowanie jest naprawdę pociągające i nawet posiadając bardzo konkretny kompas moralny, ciężko mu się oprzeć, zachować tzw. normalność, odseparować własne „zwyczajne” życie od publicznego i bez względu na wszystko trzymać się granic.

Obawiam się, że w tej sprawie, będąc na świeczniku, przepadłabym z kretesem.

Wieczność, z kolei, jest na ten moment w historii ludzkości nie do osiągnięcia (nadal zbyt zdeterminowana biologią!), więc czy warto tak desperacko o nią walczyć?

Moim zdaniem, nie. Możemy nieco pooszukiwać czas, ponaciągać to i owo, wrzucić trochę silikonu i jak Cher w wieku 80 lat wyglądać na 60. Tylko, że koniec końców, mimo ogromu wysiłku, energii i finansów, i o ile będziemy jeszcze podobni do siebie i rozpoznawalni dla ogółu, okaże się, że podjęliśmy tylko tymczasowe środki zaradcze i zestarzejemy się niemal wszyscy, a z pewnością nikt nie umknie ostateczności.

Nie zniechęcam was tutaj do pozostawiania po sobie śladów, słów, wynalazków i dzieł sztuki. Wręcz przeciwnie. Daleka jestem od nihilizmu. Działajcie! Róbmy! Ale niech te indywidualne akty kreacji będą przejawem potrzeby serca i wynikiem szczodrego sycenia się życiem, a nie desperacką próbą umieszczenia swoich danych w encyklopediach i sieci. Nie każdy urodził się Einsteinem czy Leonardem i być może nie pozostawimy po sobie kolejnym pokoleniom nic istotnego, ale czy właściwie musimy coś zostawiać? Czy w innym wypadku nasze trwanie będzie pozbawione znaczenia? Jeśli przeżyjemy życie spokojnie, w poczuciu harmonii i bez pogoni, w energii tworzenia, a nie rywalizacji i stresu, w odpuszczaniu, uważności, świadomości ulotności i dbania o siebie nawzajem, będzie to gorszy wybór?

Ważne jest przeżywanie życia tu i teraz. Ważni są ludzie i dobro, którym się nawzajem obdzielamy. Komplementy rzucone ot tak mają większą siłę niż nagłówki tabloidów, a prawdziwa, szczera rozmowa z przyjacielem potrafi odmienić życie. Nasza „ważność” jest tak naprawdę siłą relacji z bliskimi i naszą zdolnością do miłości, empatii i troski. Zamiast trwać w ciągłym poczuciu braku, pomyślmy o egzystencji w więcej niż jednym wymiarze, pogłębianiu naszej wrażliwej strony, duchowości, relacji z przyrodą i sztuką, Odważmy się pójść pod prąd i po prostu żyjmy! Bez miar i zasad. Prosto. Wybierzmy nasycanie się dniem codziennym zamiast promowania kultury wiecznego niedosytu.

Nie musimy stale udowadniać swojej wartości ścigając się, rywalizując i „wygryzając z miejsc”. Bezsensownie się porównując. Do kogo? I po co to robić? Jesteśmy, każdy z nas, wyjątkowi unikatową kompilacją cech i nie musimy bić się o każde miejsce na podium. Rezygnacja z walki i pójście własną drogą będzie tak samo ważne, tak samo wartościowe, bez dewastującego kosztu emocjonalnego, psychicznego, poczucia straty i paraliżującego lęku. Bez spalonej ziemi i pustki wokół.

Ja, Ja, Ja i długo, długo nic. – Tak chcesz żyć? W lodowym królestwie złudzeń? – Nie sądzę. Nie ma tam nic, dla czego warto budzić się co rano. Nie zostaliśmy stworzeni do samotności.
Może zatem czas najwyższy zatrzymać się i dostrzec co robimy, z kim i gdzie przebywamy i że jeszcze na tym świecie jesteśmy? Ostatecznie przecież, na koniec dnia, gdy zdejmiemy korony, schowamy złoto do sejfu i odważymy się stanąć nago naprzeciw własnego odbicia w lustrze, odarci z póz i masek okaże się, jak bardzo jesteśmy różnorodni, a jednocześnie tacy sami, nadzwyczajnie ludzcy, zbudowani z kruchości, ulotności i piękna.
I że tak naprawdę nie trzeba nic więcej, tylko być. Odetchnąć, uśmiechnąć się, przytulić. Wyjrzeć przez okno.

Może pMoże powinniśmy, budząc się o poranku, niepewność, stres i poczucie braku zamienić na wdzięczność za dar kolejnego dnia reszty naszego życia?

Login
Create an account

Twoje dane osobowe zostaną użyte do obsługi twojej wizyty na naszej stronie, zarządzania dostępem do twojego konta i dla innych celów o których mówi nasza polityka prywatności.

Password Recovery

Lost your password? Please enter your username or email address. You will receive a link to create a new password via email.

Dołącz do naszej społeczności

Zapisz się do newslettera, a otrzymasz od nas ekskluzywne treści i atrakcyjne rabaty!

Koszyk 0