Strategia raka.

Od tygodnia męczy mnie okrutnie niemoc twórcza.Trzy kroki do przodu i potem zastój. Nic mi się nie chce: śpiewać, tańczyć ani pisać, tylko oglądałabym filmy, czytała, lub spała. Głównie spała, przy szumie laptopa, lub z książką w ręce. Z niechęcią myślę o artystycznych działaniach, które jeszcze parę tygodni temu wywoływały niesłychany entuzjazm. Leżę i pachnę, ale zamiast delektować się sytuacją, myślę o sobie z wściekłością: Nosz cholera jasna, dramat i emocjonalny gruz! To by było wszystko?! Tylko na tyle mnie w tym roku stać?! Ale sobie potworzyłam, niech to szlag! Lub w drugiej osobie: – Idź i rób! Zmuś się! Patrzę do lustra i mam ochotę pokazać sobie język: – Bleee! Nie chcę! Nie będę! Nie mam ochoty! Zostawcie mnie w spokoju! Won !!!

Ewa/dziecko pragnie za wszelką cenę nicnierobienia, leserstwa bez żadnych ukrytych znaczeń. Uniesie długopisu wydaje mi się teraz ponad miary wysiłkiem. Wszystko rodzi opór (nawet rutynowe czynności i te, które darzę miłością od zawsze). Z psem i do pracy wychodzę tylko z poczucia przyzwoitości, odhaczam pilne zadania. Bez przyjemności, bo muszę. Nie chce mi się zupełnie NIC. Jeszcze czasami kusi mnie z pozytywnym skutkiem własnoręcznie ugotowana gastronomia i dobre wino, kawa, ale poza tym tylko bym leżakowała. Najlepiej w chmurach i bezczasie. I bez mózgu, który stale mieli i trajluje.

Opór idzie z nami całą drogę.
Takie zjawisko jest właściwie zupełnie normalne, życiowe i wszystkich nas spotyka z różnym natężeniem, że okresy płodne przeplatają się z posuchą, ale zamiast zaakceptować ową zwyczajność, dręczy nas wtedy poczucie winy. Myślimy o sobie z urazą i złością , że „nie mogę się zebrać, nie mam siły, chęci, motywacji, strasznie zamulam i tracę cenny czas”. Wyrzuty sumienia piętrzą się kaskadowo,patrzymy na siebie z obrzydzenie i słyszymy wewnętrzny komunikat (sarkastyczny/ agresywny/ smutny) mówiący głosem rodzica, nauczyciela, znajomego, lub swoim własnym : Ej ty! Leniu! bierz się do roboty! Wstawaj z wyra i zasuwaj! Może jaśniepanienka ruszyłaby wreszcie 4ry litery i wzięła się do roboty?!
Już go trochę znam i rozpoznaję, osobistego Cenzora, wyhodowanego jak żmija na piersi, tłuściutkiego i dobrze się mającego, mój własny wstęp do otchłani, miejsca wiecznych pretensji i samobiczowania, a straumatyzowane kreatywne dziecko – Ewa w czereśniowych kolczykach kuli się pod ostrzałem jego negatywnych komentarzy. Nie zostawia na mnie suchej nitki.

Nagle, wszystkie wypowiedziane kiedyś, demotywujące uwagi, krytyka, sarkazm, ośmieszające, okrutne żarty wyskakują z mojej pamięci jak zające z kapelusza. Okazuje się, że mimo lat, dojrzałości, sukcesów, poczucia spełnienia i przepracowania tematu w tę i nazad, nadal bolą jak diabli sprawiając, że jedyne o czym myślę, to żeby zakopać się pod kocem jeszcze głębiej. W mentalnej ciszy. Tracę wtedy z oczu cel i drogę, i jeszcze bardziej mi się nie chce. Wpadam w błędne koło niechęci i poczucia winy.

Brzmią znajomo?! – Nasze pełne wstydu domeny wewnętrznych Cenzorów?
Co zrobić w takiej sytuacji?

Można po prostu przeczekać kryzys, lub potraktować go jako punkt wyjścia do pracy nad naszym wewnętrznym twórcą. Oba wyjścia są równie wartościowe i nie dają żadnych gwarancji na nie powtórzenie się problemu w przyszłości. Istotna jest jednak, przy wyborze jakiekolwiek strategii radzenia sobie z chaosem życiowym świadomość, że krytyka Cenzora istnieje i cholernie boli, ale rana kiedyś się zagoi oraz odwaga mówienia o faktycznym stanie wprost, bez ogródek, zamiast powszechnie stosowanych uników, negowania i udawania, że wszystko jest ok.
Niezbywalnym przywilejem istot żywych jest prawo do niedyspozycji, odczuwania lęku, do oporu, niechęci, nicnierobienia i nie uważania czasu zero działania za stracony. Cofanie się, zastój i trudne zmagania z materią egzystencji są wpisane w twórczą podróż człowieka, są jednym z powodów naszej wrażliwości. Empatia, delikatność i otwartość są (mimo, że nie chcemy) uwarunkowane negatywnymi doświadczeniami, poczuciem wstydu, słabościami, gorszymi dniami. Gdy pracujemy przez całe życie nad odpornością na ból i stratę stajemy się niezdatni do głębokiego czucia, do uczuć wyższych, budowania wartościowych relacji z innymi. Zamrożeni wewnętrznie cierpimy w milczeniu, lub przy dobrych wiatrach trafiamy na terapię i tam zdejmujemy pancerze.

Jak zneutralizować Cenzora?
Można spróbować ośmieszyć Bogina (w jednej z części Harrego Pottera tak właśnie rozprawiano się z jednym z potworów, nadając mu cechy wywołujące zabawne skojarzenia). Wystarczy wybrać z pamięci wyjątkowo dotkliwy negatywny komentarz, u mnie niezmiennie: „Wszystkie osoby urodzone w niedzielę są leniwe, a ty przecież jesteś z niedzieli !” i zapytać Cenzora: „WSZYSTKIE? Naprawdę bez WYJĄTKU? W KAŻDYM miejscu świata? A skąd to wiesz? Rozumiem, że istnieje gdzieś, jakiś spis osób urodzonych w niedzielę, które nic nie robią, prawda? Lub badania naukowe potwierdzające zależność zaangażowania od dnia narodzin? Wiesz to NA PEWNO, czy zgadujesz ? Po serii tego typu pytań – stwierdzeń, nagle dociera do naszego umysłu absurdalność krytyki, która mimo użycia jej przez kogoś w zamierzchłej przeszłości nadal rani. Ostatecznie jednak Cenzor odpuszcza, a jego wpływ zostaje zneutralizowany.

Warto porozmawiać z Cenzorem. Odsłonić jego oblicze, zidentyfikować głos, ramy czasowe, sytuację i spróbować wejść w swoją skórę z wtedy, broniąc siebie z perspektywy osoby, którą jesteśmy teraz. To grubszy kaliber samopomocy, niezwykle skuteczny, choć wymaga poważnego podejścia, skupienia i czasu. Delikatności, bo sięgamy do bebechów i trudnych spraw.

Działa też napisanie listu do Cenzora. Gdy już rozpoznamy jego twarz i sytuację, możemy opisać wszystko, co czuliśmy, nadal boli i jak dewastujący na nas wpływ miało zdanie powiedziane ot tak, żartem, w chwili wydawałoby się bez znaczenia. Wyrzucenie z siebie wszystkich nagromadzonych przez lata żali, smutku, pretensji może mieć na nas katartyczny wpływ.

Polecam sięgnięcie do słoika sukcesów. To jedna z moich ulubionych strategii radzenia sobie ze złym czasem. Jak działa? Bardzo prosto i wdzięcznie. Każdorazowo, cokolwiek uda nam się stworzyć, dokonać, zdobyć (nawet drobiazgi) opisujemy na karteluszkach i wrzucamy do słoika. W chwilach czarno-zwątpienia i samobiczowania sięgamy po słój ze słowami: „Gdyby było tak, jak mówisz (Cenzorze!), nie zrobiłabym …” wyciągamy kartki na stół i odczytujemy. W ilości dowolnej i do momentu, aż głos krytyki zamilknie. Działa bezbłędnie! Słoik sukcesów lubię szczególnie jako nieocenione narzędzie „walki z cenzurą” .

Na bazie tematu, osoby i sytuacji można stworzyć adekwatne afirmacje, u mnie: „Jestem wartościową osobą mimo, że nic mi się dzisiaj nie chce”, czy „Mam prawo do nicnierobienia”, „Słucham głosu intuicji”, „Ufam sobie”, „Akceptuję siebie taką, jaka teraz jestem”, itd. Powtarzane systematycznie, po czasie, stają się rodzajem wewnętrznej mantry, liną ratunkową w trudnych czasach. Czym są afirmacje? To pozytywne myśli na na temat siebie, innych i świata. Pochodzą od łacińskiego „afirmare” – czyli potwierdzać. Służą zapewnianiu, że to w co wierzymy, jest prawdą. Regularne praktykowanie afirmacji pozwala zaimplementować je na stałe do podświadomości, w miejsce ograniczających i demontujących nasze poczucie wartości przekonań. Wierzę, że słowa mają moc kreacji i zmiany nas i świata, dlatego uważam praktykowanie afirmacji za niezwykle przydatne i cenne.

Silnym neutralizatorem Cenzora, którego nie sposób nie docenić, jest wsparcie czynnika ludzkiego, właściwie nie tyle pomoc, którą zyskujemy od innych, ale gdy sami jej udzielamy. Brzmi przewrotnie, ale tego rodzaju satysfakcja stanowi najwyższą z form gratyfikacji. Dając innym siłę emocjonalną, psychiczną, lub praktyczne działanie, zyskujemy dwa razy więcej. Wspierając innych wspieramy siebie najmocniej, a Cenzor w tej przestrzeni nie ma praw, żadnej mocy. Dzięki dwustronnej ludzko-ludzkiej relacji, poczucia wdzięczności z możliwości dzielenia się, odzyskujemy wolność.

Niestety, często jesteśmy wychowywani (przykład z autopsji) na siłaczki i Judymów, z silnym piętnem samowystarczalności za wszelką cenę, wstydem proszenia o pomoc, przez co niezwykle trudne jest dotarcie do Ja wspierającego i Ja potrzebującego wsparcia. Pierwszym krokiem może być, jak u mnie, rozpoznanie sytuacji i uświadomienie problemu, kolejnym dopiero praca nad zmianą przekonań. O ile nie miałam nigdy kłopotu z udzielaniem pomocy, sama o nią prosić nie potrafię. Zmuszona okolicznościami oczywiście robię to, ale zawsze wielkim kosztem emocjonalnym. Czuję się ogromnie zażenowana, że nie mogę z czymś dać sobie rady. Dopiero postawiona pod ścianą proszę i jestem zła na siebie, że muszę. Obiektywnie wiem, że taka postawa jest bezsensowna i utrudnia życie, ale wewnętrzny głos twierdzi coś zgoła przeciwnego. Pracuję nad sobą, używam afirmacji „Mam prawo do pomocy”, „To nie jest słabość o nią prosić”, ale jak z wieloma zakorzenionymi w naszych biografiach postawami bywa, leczenie potrwa i będzie skomplikowane, choć zdecydowanie warte wysiłku.

Zachęcam Was również do oglądu siebie, stawiania nawet niewygodnych diagnoz i wdrażania skutecznie z Wami rezonującego remedium, jednego z listy, lub zupełnie innego.

Nigdy nie jest za późno na zmianę! 

0
    0
    Koszyk
    Koszyk jest pustyWróć do sklepu
    Scroll to Top